+
J
6,16-21
Po
rozmnożeniu chlebów, o zmierzchu uczniowie Jezusa zeszli nad jezioro i
wsiadłszy do łodzi przeprawili się przez nie do Kafarnaum. Nastały już
ciemności, a Jezus jeszcze do nich nie przyszedł; jezioro burzyło się od
silnego wiatru. Gdy upłynęli około dwudziestu pięciu lub trzydziestu stadiów, ujrzeli
Jezusa kroczącego po jeziorze i zbliżającego się do łodzi. I przestraszyli się.
On zaś rzekł do nich: To Ja jestem, nie bójcie się! Chcieli Go zabrać do łodzi,
ale łódź znalazła się natychmiast przy brzegu, do którego zdążali.
Wydaje się czasem, że trud
człowieka jest wielki i bywa. Człowiek bardzo często doświadcza wielkiego
cierpienia, przeciwności, słabości. Kiedy przez kilka dni przebywałem w
szpitalu, nie trudno było zobaczyć tę ludzką nędzę. Mając świadomość mojego
dwutygodniowego leżenia, myślałem o tych, którzy z takim cierpieniem zmagają
się przez kilka tygodni, miesięcy, czy nawet lat. Tacy jesteśmy wtedy jak na
łodzi apostołowie: zalęknieni, przestraszeni, niepewni, rozdrażnieni. Ale On
się zbliża, to może wywołać strach, lęk, obawę, niepewność. Ale jeżeli pozwolę
Mu dojść do łodzi mojego cierpienia życiowego, tzn. jak ja Mu to wszystko
powiem, co więcej zaproszę Go na codzienne poranki, wieczory, godziny mojego
życia, to On może coś pozmienia. Czy wszystko? On to wie…
xmk